niedziela, 7 stycznia 2018

Traperska nocka w lesie II

Tak się złożyło, że ciągnie wilka do lasu coraz bardziej, a krzątanina świąteczno-sylwestrowa bardzo się do tego przyczynia. Nie czuję świątecznej gorączki, nie kręcą mnie sylwestrowe bale. Magia dni wolnych to przede wszystkim obcowanie z rodziną, smaczne potrawy, radość wszystkich z uzyskanych  prezentów oraz możliwość przebywania w terenie - leśnym, dzikim, odludnym. Kilka razy wyskoczyłem za dnia połazić po lesie, coś tam upichcić na gorącym łonie natury. Dopiero dzień przed Sylwestrem wygospodarowałem czas na dobowy pobyt w lesie. Gdy dotarłem około jedenastej, miejscówka pozostała bez zmian, nikt jej nie zdemolował, okradł. Pewnie leży z dala od dresiarskich szlaków. Zostawiona na wyposażeniu skonstruowana przeze mnie piła ramowa nadal wisiała na haku, patelnia też sobie spoczywała przy palenisku. 
Tym razem postanowiłem smacznie sobie pospać, a nie jak ostatnio czuwać, drzemiąc przy ognisku. Zacząłem więc od przygotowania legowiska. Temperatura oscylowała ok. jednego stopnia powyżej zera, wziąłem więc cieplejszy śpiwór (Snugpak Softie 12 Osprey), który niedawno upolowałem w ciucholandzie za ok. 40 złociszy. Do tego jedlinowe łapki, cerata BW, dmuchana mata z Lidla i łoże leśnych królów przygotowane. Dalsza część działań to gromadzenie opału oraz jego pocięcie. Rewelacyjnie spisała się piła ramowa, którą rezało się, aż miło. Gotowe szczapki i gałęzie powrzucałem do wnętrza szałasu i zabrałem się za przygotowanie posiłku. Na wejście japońska zupka z kubełka dla zaspokojenia głodu, później jajeczniczka na kiełbasce własnej roboty oraz herbatka cytrynowa z polskiej racji żywnościowej. Wieczór to czas żmijek i podpłomyków. Około 22.00 wyszedłem rozprostować kości, posłuchać odgłosów lasu. Niestety zagłuszały je petardy i race wystrzeliwane bez sensu w okolicznych wioskach dzień przed Sylwestrem. Nie okraszę nawet tego komentarzem. Na dworze było kilka stopni poniżej zera, wszystko  wokół pięknie się szkliło w blasku księżyca. Koło 23.00 ociepliło się i zaczął sypać obfity śnieg. Podłożyłem do ognia, wsunąłem do śpiwora i, patrząc na sypiący śnieg, zasnąłem. Obudziłem się około godziny 8.30, śnieg się rozpuszczał, duża wilgotność powietrza, jednym słowem mało atrakcyjna pogoda. Powoli spakowałem graty, zjadłem jakiegoś batonika i ruszyłem do domu. Przy okazji przetestowałem świeżo zakupiony plecak - wygodny, stabilny, zgodny z moimi oczekiwaniami. Miodowe wstawki trochę mi nie leżą kolorystycznie, ale wydane 40 złotych rekompensują to, zapyziała nerka prawdopodobnie jest droższa. Wykonano go z jakiegoś corduropodobnego materiału, brak nazwy producenta oraz jakichkolwiek metek, posiada regulację systemu nośnego, pas biodrowy i piersiowy, boczne kieszenie skrzelowe, kilka opcji dostępu do wnętrza, kaptur wodoodporny, pojemność ok. 50 litrów. Jak po jednym sezonie się rozpadnie, nie będę płakał.








Na Mazowszu ferie, za oknem śnieg, czas wyruszyć znów w plener.