niedziela, 26 maja 2019

Życiowy surwiwal - wiosna 2019

Wiosenne Mazury

Tak dużo się dzieje, że coraz trudniej znaleźć czas, by uzupełniać kolejne wpisy. Weekendowe wyjazdy stały się już tradycyjne. Choć to tereny znane od lat, ciągle odkrywam nowe zakątki.





















...i Bieszczady

Po raz kolejny udało się wyjechać do Wetliny. Wspólnie z żoną, w spokojnym tempie zrobiliśmy kilka malowniczych szlaków: Wetlina-Przełęcz Orłowicza-Smerek-Wetlina, Wetlina-Jawornik-Wetlina, Wołosate-Przełęcz Bukowska-Rozsypaniec-Halicz-Kopa Bukowska-Przełęcz Goprowska-Tarnica-Wołosate, Górna Wetlinka - Hasiakowa Skała-Przełęcz Wyżna. 





















niedziela, 10 marca 2019

Końcówka zimy w terenie

Tegoroczna zima, podobnie jak poprzednia, nie sypnęła śniegiem, nie straszyła mrozem. Czas, w którym mogłem się wybrać w teren nie różnił się niczym od późnej jesieni lub wczesnej wiosny. Po kilkunastoletnim zachłystywaniu się taktycznymi gratami i ubiorami postanowiłem wrócić do traperskich korzeni. Co prawda nigdy się z nimi nie rozstałem na dobre, ale te klimaty odeszły na plan dalszy, by teraz wrócić i to w jak najlepszej wersji. Z moimi uczniami pod koniec lutego udaliśmy się na stałą miejscówkę w pobliskim lesie, by doskonalić poznane wcześniej umiejętności: rozróżnianie podstawowych gatunków drzew i krzewów spotykanych w okolicy, mówienie ich przydatności przy rozniecaniu i paleniu ogniska oraz jako materiał niezbędny w obozowej pionierce.
Wspólnie nazrywaliśmy suchych, żywicznych gałązek świerkowych, wysuszonych gałęzi leszczynowych, nazbieraliśmy kory brzozowej  i zabraliśmy się za przygotowanie materiału na ognisko. Gdy gałezie pyły pocięte i poukładane w odpowiednie stosiki wystarczyło kilka iskier krzesiwa na brzozową korę i ognisko zaczęło płonąć. Dalszą część spotkania pochłonęły działania kulinarne: traperkie hot-dogi na bazie podpłomykowego ciasta, herbata, zupy instant i tradycyjne kiełbadrony. Zajęcia minęły w wesołej atmosferze.






Tydzień później wybrałem się na nockę do pobliskiego lasu. Za cel postawiłem sobie bytowanie w formie tradycyjnej. Mój ubiór stanowiła wełniana kurtka, czapka, sweter i rękawice oraz bielizna z tego samego materiału. Buty skórzane bez membrany oraz szalokominiarka dopełniały resztę garderoby. Narzędzia i akcesoria: Kelly Kettle, stalowa miska i kubek, wykute przeze mnie wokopatelnia, tacka do podpłomyków, łyżkowidelec, nóż i minihawk. Jedynym narzędziem z plastykową rękojeścią była lidlowska składana piła. Żywność stanowił nieodłączny kiełbadron, bazowa zupka chińska, 2 jajka, mąka, woda, proszek do pieczenia, podstawowe przyprawy. Nocleg postanowiłem spędzić w połączonych pałatkach. Jako elementy chroniące przed chłodem wybrałem dwa koce wełniane - cienki i średni pod względem grubości. Podłoże przygotowałem z suchych traw, gałęzi, suchych liści zebranych w bawełnianą poszewkę. Dodatkowo rzuciłem na to pokrowiec koca, pod głowę podłożyłem plecak (też dość ciekawy gadżet, w zasadzie zabytek z brytyjskiej armii z datą na szelkach 1942r.). Po rozbiciu pałatek i przygotowaniu posłania, zebrałem drewno na ognisko i wziąłem się za kulinaria. Z racji tego, iż w lesie było wyjątkowo sucho, zwłaszcza na wzgórzu, gdzie się rozbiłem, nie paliłem typowego ogniska, jedynie te w KK. Całkowicie zaspokajało moje potrzeby. Po zalaniu zupy z wkładką i herbaty, upiekłem kiełbadrona i wszystko spałaszowałem. Powoli zaczęło się ściemniać, więc we wnętrzu zapaliłem dwa podgrzewacze. Usłyszałem koło namiotu tętent, wyjrzałem z pałatki. Zmierzchało się i widoczność była ograniczona, prawdopodobnie był to dość okazały jeleń.  Około dwudziestej byłem na tyle zmęczony, iż zachciało mi się spać. Miałem, co prawda, robić podpłomyki, ale czułem, że i tak ich nie zjem. Postanowiłem odłożyć to na rano, podobnie jak jajecznicę z kiełbasą. Zdjąłem buty, wyciągnąłem się wygodnie i wsłuchiwałem się w odgłosy natury. Wokół miejscówki były wydeptane ścieżki. Jak się okazało - uczęszczane. Co jakiś czas coś przechodziło lub przebiegało. Sądząc po ich tupocie, nie były to lekkie zwierzęta. Około 22 zrobiło mi się błogo i zasnąłem. Obudził mnie chłód. Wyjrzałem na zewnątrz, wszędzie szklił się szron. Temperatura musiała sporo spaść poniżej zera. Owinąłem się mocniej kocami, ale długo nie mogłem się rozgrzać. W końcu ponownie zasnąłem. Nie był to jednak sen komfortowy, raczej walka o zachowanie względnego ciepła przy ciele. Około piątej rano stało się to tak kłopotliwe, że postanowiłem wstać i się rozgrzać. Kilka ćwiczeń ruchowych i poczułem się jak młody bóg, przy okazji rozbudziłem się. Postanowiłem więc wcześniej wrócić do domu. Spakowałem graty, zarzuciłem plecak i po kilku kilometrach byłem już na miejscu. Myślę, że w marcu uda mi się zaliczyć jeszcze jakąś leśną nockę. Wybiorę jednak miejscówkę pod kątem lepszego materiału na posłanie, a z cienkiego koca zszyję śpiwór.